Szczera reklama studiów filologicznych

Szczera reklama studiów filologicznych

Chcesz nauczyć się języka? Cudownie. Wiesz, że można iść na studia filologiczne nawet wtedy, kiedy w docelowym języku znasz dwa słowa? Jeszcze lepiej! Pozostaje tylko wybrać kierunek i można już zacierać ręce na myśl o trzyletnim intensywnym kursie języka. Pójdziesz nie wiedząc nic, a wyjdziesz z głową pękającą od wiedzy, sypiąc z rękawa anegdotkami, trudnymi słowami, łamaczami języka!

Otóż nie. To nie tak wygląda.

Studia filologiczne mają to do siebie, że oprócz standardowych zajęć z języka dostajesz w pakiecie całą masę przedmiotów, które nie przydadzą ci się absolutnie do niczego. Właśnie to jest w tym tak piękne – to nie jest kurs językowy, na którym nauczą cię słówek i gramatyki, a później wypuszczą w świat. Tutaj dostajesz cały pakiet wiedzy o języku od jego strony teoretycznej, o jego pochodzeniu, całe zajęcia o kraju, którego języka się uczysz, bo przecież nie chcesz tylko nauczyć się języka, to zbyt proste. Wyjdziesz z uczelni filologiem. Wcale nie będziesz musiał pojechać do tego kraju, by go poznać.
W końcu zaczynasz studia.

Jesteś podekscytowany nowym językiem, nowymi możliwościami. Będziesz uczył się jak szalony, same piątki! Aż tu nagle spadnie na ciebie fonetyka, fonologia, morfologia. Co to jest? Nikt nie wie. Ale ponoć jest niezbędne. Musisz także zaliczyć przysposobienie biblioteczne, choć pewnie w życiu nie wypożyczysz żadnej książki. Co potem? Same fajne rzeczy – choćby leksykografia, bo przecież kto nie potrzebuje dodatkowej wiedzy o słownikach? Nie wystarczy ich wziąć do ręki i wyszukać odpowiedniego słówka. Siadaj i ucz się o ich konstrukcji, o autorach, o tym, jak analizować strukturę makro i mikro słowników. Przecież tego właśnie potrzebujesz!

Ach, tak – skoro uczysz się języka, musisz wybrać specjalizację. Jeśli wybierasz tłumaczeniową – zawalimy cię zajęciami o tłumaczeniu rzeczy, o których dotąd nawet nie słyszałeś. Potem – wio na praktyki. Znajdź sobie jakieś biuro tłumaczeniowe. Specjalizacja nauczycielska? Nie ma problemu! Zapewnimy ci tonę materiałów dydaktycznych, które mogłyby być przydatne, gdyby nie były o dwadzieścia lat za stare. Obowiązkowo musisz też mieć historię dydaktyki, która sięga średniowiecza, bo inaczej nie będziesz przygotowany do nauczania kogokolwiek! Pamiętasz ten przedmiot… jak on się nazywał… ach, historia języka? To coś podobnego. Tam uczyłeś się o tym, jak z łaciny wykształtował się język, którego się właśnie uczysz, jakie zaszły tam zmiany, które absolutnie nikogo nie obchodzą. Tutaj wygląda to podobnie.

Wreszcie… skończyłeś. Zaliczyłeś wszystkie przedmioty, nawet jeśli to była nędzna trója. Ale udało się – w końcu możesz odetchnąć po tej męczarni, jaką były przedmioty, o których zapomniałeś minutę po egzaminie. Jesteś człowiekiem wolnym, z dyplomem w ręku!
I wtedy wychodzisz do ludu władającego językiem, którego tyle się uczyłeś. Dla którego tyle poświęciłeś!

Wtedy okazuje się, że nie umiesz wydukać prostego zdania, za to będziesz oddychał przeponą, tak jak na emisji głosu i wyrecytujesz wszystkie pytania z egzaminu z filozofii.
Kurtyna.